Czy jest nadzieja?

Lata temu, kiedy poznawałem tajniki diety makrobiotycznej u świetnego lekarza i dietetyka, znawcy medycyny chińskiej doktora Tomasza Sulikowskiego, wyraziłem pewnego razu zdziwienie, że w supermarkecie właściwie niewiele rzeczy nadaje się do jedzenia.
Doktor Sulikowski odpowiedział wtedy:
Panie Robercie, a czy gdyby miał pan kupić sobie rower, czy kupiłby go pan w supermarkecie?
To były słowa, które otworzyły przede mną zupełnie nowe spojrzenie. Wtedy - a był to przełom wieków - żyliśmy jeszcze zachłyśnięci napływającym do nas postkomunistycznym Nowym. Wciąż pamiętało się ubogie albo nawet puste pułki peerelowskich sklepów. Nowoczesne supermarkety wydawały się rajem. Wszystko w nich było. Zupełnie jak na zachodzie! No, może prawie. Ale w każdym razie my też mieliśmy w czym wybierać. Dwadzieścia rodzajów czekolad. Piętnaście rodzajów płatków śniadaniowych. Chipsy. Cola, Fanta, Sprite. Nawet tonik Kinley, który wieczorem można było zmieszać w odpowiedniej proporcji z ginem, okrasić kroplą limonki… Tymczasem doktor Sulikowski zwrócił moją uwagę na coś, co nawet dzisiaj nie jest dla większości oczywiste: że supermarkety są przede wszystkim źródłem żywności wysokoprzetworzonej, a w tym głównie tej opartej na węglowodanach. I że po prawdziwe jedzenie trzeba iść gdzie indziej. Do małego sklepu po warzywa. Do piekarni po chleb na zakwasie. Do rzeźnika po mięso i wędliny od chłopa.
Kiedy chodzę teraz po kalifornijskich sklepach, jeszcze bardziej niż w Polsce rzuca się w oczy to szaleństwo: jedzenie produkuje się w wielkich fabrykach. Długie rzędy paczkowanych produktów, po które bezrefleksyjnie sięgają coraz bardziej chorzy ludzie. Chcą jeść. Chcą wieczorem poczuć się dobrze i przekąsić coś miłego - jest w języku angielskim taki charakterystyczny zwrot “comfort food”. To właśnie te wszystkie paczki i paczuszki, zawierające przemysłową mieszankę cukrów i tłuszczów, albo samych węglowodanów z odrobiną białka… czipsy, chrupki, ciasteczka, żelki, czekoladki, batony, napoje gazowane… I tak dalej, i tym podobne. Otyli ludzie odstresowują się przed telewizorami, otwierając kolejne paczki z tym, co ma sprawić im przyjemność. I oczywiście, ja to rozumiem. Każdy chce poczuć się dobrze. Każdy chce się zrelaksować po wymagającym dniu. Jednak w tym stylu życia jest pułapka. Te wszystkie wysokoprzetworzone produkty są źródłem dodatkowego stresu dla organizmu. Powodują stany zapalne. Zabierają nam energię. To, co ma być źródłem relaksu, jest w rzeczywistości źródłem stresu. Podobnie jak brak snu i nadmiar alkoholu.
W Stanach Zjednoczonych już ponad połowa populacji ma cukrzycę albo stan przedcukrzycowy. I nie pomogą w tym nawet ekologiczne sieci, takie jak Wholefoods czy Trader Joe’s. Bo tam też większość produktów jest wysokoprzetworzona, mimo że ma etykietkę “organic”. Wciąż we wszystkim jest mnóstwo cukru, tyle że będzie to “raw cane sugar” (cukier trzcinowy) a nie zwykły biały, dobrze nam znany. Sok owocowy też będzie lepszej jakości, ale każdy sok to przecież tylko cukier pozbawiony błonnika, spowalniającego uwolnienie go do krwi. Większość produktów eko to tylko kosmetyczne zmiany, dla organizmu raczej bez znaczenia. Więc niezależnie od tego, w którym supermarkecie robimy zakupy, jesteśmy podobnie narażeni na problemy zdrowotne. Może nie dzisiaj, nie już, ale za kilka czy kilkanaście lat na pewno. A przecież im dalej, tym bardziej powinniśmy o siebie dbać, bo sił mniej a obowiązków - zazwyczaj - więcej.
Czy jest zatem nadzieja? Na wielką, ogólnospołeczną przemianę w świadomości żywieniowej? Chyba należy być sceptycznym. Wielki biznes żywnościowy i farmaceutyczny nie widzi dla siebie korzyści w takiej zmianie, bo przecież w tych największych korporacjach nie chodzi o zdrowie i dobre samopoczucie, ale o pieniądze. Tylko i wyłącznie. Warto pamiętać, że to Nestle spowodowało, że kobiety zaczęły odchodzić od karmienia piersią. Dlaczego? Czy gotowe odżywki dla dzieci były lepsze od mleka matki? Na pewno nie. Ale były nowym rynkiem wartym zagospodarowania - bo przecież dzieci rodzą się bezustannie i im też można coś sprzedać… a to, że dzieci odstawione wcześnie od piersi mają w przyszłości zwiększone zagrożenie cukrzycą nie ma dla korporacji wielkiego znaczenia. Nauczone jeść słodkie, chętniej sięgną po nasze produkty dla nastolatków. A potem dla dorosłych. Zresztą, zawsze można zamówić badania, które wykażą, że jest dobrze. Jeżeli zatem chodzi o nadzieję na zmiany, nie warto oglądać się na innych. Na społeczeństwo i jego świadomość. A nawet na większość autorytetów, które tkwią w paradygmacie stworzonym właśnie przez wielkie koncerny… w końcu American Heart Association urosło w potęgę na środkach od Procter and Gamble, a całe mnóstwo największych badań naukowych prowadzonych jest za pieniądze korporacji. No i nawet jeżeli jest się wnikliwym badaczem albo uczciwym lekarzem, trudno odrzucić całą wiedzę, którą przyswoiło się przez lata i na której zbudowało się własną karierę. Mało kogo na to stać, tak jak na przykład profesora Tima Noakesa, doktora Andreasa Eenfeldta czy doktora Jasona Funga. To ludzie zupełnie wyjątkowi, i często doświadczający problemów spowodowanych ich własnym wyborem - są narażeni na procesy, na groźby utraty prawa do wykonywania zawodu. Na szczęście, w większości wypadków wszystkie te próby uciszenia ich okazują się nieskuteczne. Sądy przyznają im rację, po długotrwałych i kosztownych procesach.
Zawsze jednak możemy wybrać my sami. Sami dla siebie. Spróbować innej drogi i zobaczyć, jak się na niej czujemy. Czy kiedy unikamy żywności przetworzonej w największym możliwym stopniu, czujemy się lepiej czy gorzej? Czy symptomy naszych dolegliwości ustępują czy pogarszają się? Dla nas - we WJEM - odpowiedź jest oczywista, bo wszystko co robimy wypróbowaliśmy najpierw na sobie. I dla każdego z nas wybór drogi ketogenicznej okazał się zmianą na lepsze. Na tyle, że przerodził się w nową życiową pasję. Widzimy, ile osób zaczyna szybko odczuwać zmiany. Poziom energii wzrasta. Samopoczucie się poprawia. Wyniki badań też. Ale nie warto czekać na oficjalne potwierdzenia największych opiniotwórczych ośrodków. Nie warto czekać, aż społeczeństwa się obudzą. Bo one - i wszyscy ich członkowie oddzielnie - tkwią w ograniczeniach narzucanych nam codziennie przez reklamy finansowane przez wielki biznes. I tak jak ci wszyscy biedni bombardowani bezlitośnie reklamami Amerykanie, inne współczesne “cywilizowane” społeczeństwa myślą że napój energetyczny to fajne, kreatywne i pełne energii życie. Że piwo z czipsami to najlepszy dodatek do Mistrzostw Europy w piłce nożnej. Że margaryna zapobiega chorobom serca. A w najlepszym wypadku (to już ci najbardziej wyedukowani), że chleb pełnoziarnisty jest dużo zdrowszy od białego pieczywa.
Dzisiaj kiedy decydujemy się na drogę do zdrowia, okazuje się że musimy wybrać rewolucyjną drogę pod prąd. Pod prąd przekonaniom, obiegowym opiniom, a często nawet wbrew zaleceniom specjalistów. Ale to nie my jesteśmy szaleni. To tylko świat który nas otacza okazuje się w znacznym stopniu niedoinformowany. Warto powiedzieć mu: sprawdzam.