MAKROSKŁADNIKI I KALORIE! LICZYĆ, NIE LICZYĆ? JASNE, ŻE NIE!
2021-10-25

Liczenie kalorii to święty Graal wszelkiej dietetyki. A liczenie proporcji makroskładników to święty Graal keto. I co chwila ktoś nas pyta - jaka jest kaloryka? Czy mogę mieć 80% energii z tłuszczu, bo chcę przejść adaptację?
A my na to - nie.
- Nie?
- Nie.
- Nie??? Dlaczego??? Przecież…
- My po prostu nic nie liczymy…
To zawsze jeden z tych momentów, kiedy muszę wziąć głębszy oddech. Nie jest łatwo powiedzieć klientowi, że nie może dostać od nas czegoś, co w jego mniemaniu stanowi fundament diety, którą zdecydował się z nami podjąć. A nuż odejdzie? Pomyśli, że jesteśmy niekompetenti? Przecież on zawsze brał 1350 kcal, a teraz na adaptacji musi mieć te 80% z tłuszczu! I jak to tak, bez tego też będzie dobrze?…
Nie wiem, czy będzie dobrze, bo organizm ludzki jest niezwykle skomplikowany, nie znamy większości czynników które wpływają na to co się z nami dzieje. Ale z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że:
-
nie warto liczyć kalorii
-
nie warto liczyć makroskładników
Już. Uff! Ale skoro ludzie mają prawo twierdzić, że tłuszcz uszkadza serce, albo że ziemia jest płaska, to ja też mam chyba prawo do własnego zdania? Zgadza się, na początku mojej drogi keto - pięć chyba lat temu z okładem - też liczyłem. Co do węgla!
Ale potem przestałem. I też było dobrze. Chudłem, czułem się świetnie, wszystko grało. A kiedy zakładaliśmy z Danielem nasz ketogeniczny (i carnivore, jak ktoś ma potrzebę albo ochotę) catering WJEM, pomyśleliśmy, że przecież całe to liczenie nie ma najmniejszego sensu! Wystarczy unikać tego, co niewskazane, jeść tylko kiedy jest się głodnym - i nie przekąszać między posiłkami.
I już?
W większości przypadków, tak.
Nie dajcie się odstraszyć od keto liczydłami i kalkulatorami! To nie jest jakaś wymyślona abstrakcyjna dieta, ale naturalny dla człowieka sposób jedzenia. Po prostu wsłuchajcie się w siebie, w swój głód - a kiedy go naprawdę czujecie, zjedzcie coś ketogenicznego. Jajka na bekonie. Sałatkę brokułową z serem kozim i oliwkami (jest taka, czy właśnie ją wymyśliłem?). Wędzonego łososia ze śmietaną. Omlet z serem i papryką. A potem nie jedzcie nic, dopóki znowu nie poczujecie głodu. I tak dalej… To bardzo proste. Wiem, trochę strzelam sobie w stopę, bo może lepiej dla naszego cateringu byłoby zaczarować keto na tyle, żeby wszystkim się wydawało, że to dla nich za trudne i trzeba się oddać w ręce specjalistów. Ale my mamy misję. Chcemy, żeby jak najwięcej ludzi spróbowało tego sposobu odżywiania i poczuło zmiany, jakie wprowadza. Wierzymy, że nie ma w tym wielkiej filozofii, że jest to dla nas naturalne, a WJEM jest po to, żeby pomóc - bo ktoś nie potrafi gotować, nie lubi, nie ma czasu, albo ma ochotę jeść różnorodnie przez jakiś czas tylko nie chce mu się szukać przepisów. Ale nie dlatego, że keto jest tylko dla wtajemniczonych! Niekiedy oczywiście zdarzają się prawdziwe zagadki - są ludzie, którzy nic a nic nie chcą schudnąć, mimo dyscypliny i konsekwencji. Wtedy - często - pomagają indywidualne spotkania, konsultacje, narady. Czasem jednak nic nie pomaga, zdesperowani klienci szukają nadziei w dietach bardzo restrykcyjnych kalorycznie, a my pokornie skłaniamy głowę przed naszą własną niewiedzą i tylko mamy nadzieję, że te restrykcje kaloryczne nie zwolnią na tyle metabolizmu naszych eks-klientów, że przez najbliższe kilka lat będą tylko przybierać na wadze… Bo wtedy i my z naszymi keto i carnivore niewiele pomożemy.
W każdym razie, nie zniechęcajcie się do keto przez te wszystkie liczenia! Zostawcie kalkulatory i weźcie się za prawdziwe jedzenie. Ale pamiętajcie - jedzcie tylko wtedy, kiedy jesteście głodni, do syta ale nie więcej - i tylko produkty zalecane na keto. To powinno wystarczyć. Podobnie jak wdech i wydech wystarczają do życia…
A jeżeli zachce się Wam różnorodności smaków, albo czujecie że coś jednak jest nie tak, zawsze możecie odezwać się do WJEM i zamówić całkiem niezłe żarcie… I poprosić o ketogeniczną konsultację. Na pewno będzie życzliwa, oparta na doświadczeniu, odpowiedzialna i zaangażowana. Zwykle skuteczna - ale zależy to nie tylko od nas, ale i od Ciebie, od Twojego nastawienia, od Twojej chęci zmiany, od Twoich uprzedzeń i upodobań, od Twojej cierpliwości.
Tylko nie licz kalorii! Raczej wsłuchaj się w siebie… dlaczego właśnie teraz jesz? Bo to zwyczajowa pora posiłku? Bo tak robią wszyscy? Bo kiedyś mamusia kazała o tej porze wyczyścić talerz z kanapek z serem i rzodkiewką? Ale czy ty - tu i teraz - jesteś naprawdę głodny/głodna? Tak na sto dziesięć procent?
To pytanie jest dużo ważniejsze, niż wszystkie liczenia kalorii i makroskładników razem wzięte. Bo ono wskazuje Ci drogę. Uwalnia Cię i daje nową świadomość. Daje wgląd w siebie i zdolność do przemiany. Kalkulator oddaj dzieciom, niech ćwiczą pierwiastki i kwadraty, przyda im się w następnej klasie.
I zostaw te chipsy!
Chyba, że ze świńskich uszu…
(wersja dla wege: Chyba, że z awokado… Chociaż wiem, że będzie trudno odzobaczyć te świńskie uszy)
W każdym razie: powodzenia i wszystkiego najlepszego! Trzymamy kciuki za każdego, kto wkroczył na odważną drogę przemiany, wbrew przestrogom ciotek i sąsiadek straszących wysokim cholesterolem.